W czwartek umówiliśmy się z dziadkiem na wypad za miasto w niedzielę. Dziadek ustalił wstępną lokalizację, jednak jakimś cudem już 10 minut później nie potrafiłem Agnieszce przekazać gdzie mamy jechać. Nie brzmiało to jak Kaszuby, ani jak Kiszewa, tym bardziej Stara, bo było to jedno słowo. Z pewną dozą nieśmiałości oczekiwaliśmy niedzielnego poranka. Szybko dziadek wyjaśnił, że owszem rejon na „K” … ale nie Kiszewa czy Kaszuby, ani Kościerzyna ale Kociewie 😉
Plan jak to zwykle w przypadku dziadka jest prosty. On dokłada się do benzynki i funduje jedzonko oraz opowiada stare historie, my w zamian wozimy się gdzie chcemy.
Pierwszy postój to Skarszewy. Spodziewałem się czegoś ciekawszego i przyznaję, że trochę się zawiodłem. Niewiele ciekawego, miasto małe, ciche, może dlatego, że wszyscy akurat byli w kościele 😉 Tam wypiliśmy kawusię, a dziadek ambitnie tłumaczył nam jak mamy jechać dalej 😉
Jako kolejny postój był zaplanowany Ocypel. Tam mieliśmy pójść na chwilę nad jeziorko a potem zjeść obiad w restauracji. Do jeziorka dojść nawet się udało. Niestety restauracja, którą dziadek pamięta sprzed 30 lat, już od jakiegoś dłuższego czasu jest nieczynna.
Dziadek stwierdził jednak, że tutaj zaraz 10km obok, w Lubichowie na pewno jest restauracja. Nie chcąc zapeszać, oraz ryzykować napotkania kolejnej zamkniętej restauracji sprzed 30 lat, w ciszy przemieściliśmy się do Lubichowa.
Tam dwa razy przejechaliśmy lansersko wzdłuż miejscowości w końcu trafiając na czynny lokal. Dłuższa posiadówa, pyszny żurek, każde z nas zjadło coś dobrego. Agnieszka i ja nie chcąc ryzykować wtopy, wciągnęliśmy naprawdę pysznego de’włolaja, dziadek zamówił kotleta drobiowego a Daniela karkóweczkę. A jak mawia Jolek – pełny brzuch znakomicie podnosi uroki krajobrazu, ruszyliśmy dalej niestety już powoli w drogę powrotną.
Plan zakładał jeszcze jedną kawusię i lody w Płaczewie, gdzie to kiedyś kolega dziadka miał knajpkę … kiedyś … niestety … knajpka spaliła się jakieś 10 lat temu a kolega przeniósł się do Starogardu. Kawa została więc przesunięta aż do Trąbek Wielkich, gdzie mało brakowało a musielibyśmy walczyć o lody i ciastko z kogutem 😉
Galeria po kliknięciu na zdjęcie.
Ufff. Zleciało. W domu zalegliśmy grubo po 19tej dopiero. Prawie 10 godzin za domkiem. Dotlenieni i ciut zmęczeni, ale nie spacerami 😉
Wyprawy z dziadkiem, niestety nie obfitują w dużą ilość spacerów ze względu na jego stan zdrowia, tak samo ilość postojów. Samo odwiedzanie miejsc to króciutki spacerek, ławeczka i opowieści. Ma to swój urok, w kategorii wypoczynkowej, aczkolwiek przy charakterze Danieli i Dziadka można się zmęczyć psychicznie
Niestety nie udało nam się na przykład wskoczyć nad Wdę i jeszcze pare innych miejsc. Niemniej jednak miło spędziliśmy niedzielę, a do tego wiemy gdzie tu pojechać i zobaczyć więcej niż to co wczoraj tylko „liznęliśmy”.
Leave a reply