No i jakoś tak wyszło. Najechaliśmy na Berlin. Powodów mogło być mnóstwo, ale też żaden. Ten najlepszy to koncert. Dodatkowa okazja to zwieńczenie 4 lat uczelni uzyskaniem dyplomu, czyli mniej więcej taka mała nagroda za uzyskanie tytułu inżyniera.
Jeśli do tego Twoja ulubiona kapela nie chce zagrać koncertu w Polsce, tylko robi trasę w okolicach, nie można zrobić nic innego jak się spakować i ruszyć cztery litery i pojechać zobaczyć ulubieńców z Pain.
Aby wszystko grało, trzeba jeszcze wziąć na pokład szwagierkę coby było rodzinnie, dorzucić do tego kumpla, który lubi „te” klimaty i w drogę.
Wyjechaliśmy o 05:30 w sobotę 31 stycznia 2009. Aga i Hania zaspane, Torin też nie wyglądał na żywego. Ja profilaktycznie nie patrzyłem w lustro.
Trasa Gdańsk-Berlin to niby tylko 495km, do tego google mówi, że to jakieś 6godzin i 30 minut jazdy. Nam wyszło 8godzin. W drodze powrotnej sprężając się trochę mocniej wycisnąłem 7godzin.
Polskie drogi są jakie są, a autobahn niemiecki za Kołbaskowem (tutaj za namową Red’a zjedliśmy naprawdę dobry żurek, 2km przed granicą przy stacji BP), w początkowej fazie, też raczej nie należy do tych z górnej półki.
Tuż przed strefą środowiskową udało nam się sprawnie wyszarpać umwelt plakietkę i tym samym mogliśmy podjechać do celu nie kombinując z dojazdem. W hostelu mitte’s backpacker wmeldowaliśmy się po godzinie 14tej. Szybkie przebranie i odświeżenie, hondzia zostaje pod hostelem a my wypadamy w miasto. Koncert dopiero w niedzielę, więc mamy chwilę czasu na zwiedzanie zgodnie z planem.
Plan dnia sobotniego zakładał oszwendanie się 😉
Udało nam się wyszwędać między inny takie miejsca jak Reichstag, bramę Brandenburską, do tego wyszuraliśmy uliczki Friedrichstrasse i Unter Den Linden. Ufff. o 22giej padliśmy na pyszczek dopijając zakupione wcześniej piwko Berliner.
Kilka fotek tutaj
Stara wersja galerii
Padnięci po podróży spaliśmy bite 12 godzin. Zrobiła się niedziela. Planem na dziś nie było szwendanie, ale sprawdzenie komunikacji miejskiej 😉 Koniec końców i tak wyszło na to, że to było turlanie się wszystkimi możliwymi u-banami s-banami i tramami włącznie ze szwendaniem i szuraniem nóżkami. Zakupiliśmy bilet grupowy do 5 osób. Idealny dla nas 🙂 Ceny biletów miejskich można znaleźć tutaj. Za 15,90 ojro mogliśmy się turlać przez cały dzień czymkolwiek, no może poza taksówkami 😉
Dzień testów komunikacyjnych zakończył się wizytą w takich miejscach jak: Checkpoint Charlie, Gendarmenmarkt, Fernsehtrum (wieża telewizyjna) na Alexanderplatz. Za 10 Euro od głowy wjechaliśmy sobie na górę wieży pooglądać widoczki (tylko czemu te szyby takie brudne?). Ostatnim punktem był dworzec główny. Torin zaplanował bowiem dnia następnego nas opuścić w kierunku Dortmundu w celach prywatnych.
Kilka fotek tutaj
Stara wersja galerii
Tuż przed 20tą byliśmy już w Knaack Klubie na koncercie. Support … hmm … eh. Może innym razem 😉
Pain za to zmiażdzył. Na płytach tego czasem nie słychać i wydawać się to może totalnie łagodną muzyczką. Na koncercie jednak dali po uszach. Puściliśmy wodze fantazji, a po „Shut Your Mouth” już wiedziałem, że gardła to ja nie będę normalnie używał przez najbliższe dwa dni 😉 Oj było fajno. Warto było 🙂 Show prawie 2 godzinne. 22 zagrane utwory. Totalnie energetyczny koncert w całkiem przyjaznym klubie. Szaleństwo !! My chcemy jeszcze raz !!
Poniedziałek. Niby dzień pakowania i wyjazdu. Rano odprowadziliśmy Torina na dworzec. Ładnym ICE odjechał w kierunku Dortmundu o 08:50. Do 11tej opuściliśmy hostel. Ostatnim tchem przypomnieliśmy sobie, że nie widzieliśmy muru. Hondzie trzeba było zabrać już niestety z parkingu, więc tym razem skorzystaliśmy z jej usług. A i owszem. Znaleźliśmy mur. Znowu było szwendanie nóżkami. A co? 🙂
Kilka fotek tutaj
Stara wersja galerii
Po obiadku nie pozostało nam nic innego jak wracać do domu. O 16tej ruszyliśmy. o 23ciej byliśmy w Gdańsku. Czyli prawie tak jak mówiło google.
Oj mało … my chcemy jeszcze raz. Już zaczynamy szukać kolejnych koncertów, na które można by gdzieś pojechać. Warunek: coś co lubimy 🙂
Minusy tego wyjazdu? Jednak trochę daleko… no i styczeń/luty … czyli?
Ziiiiiiiiiiiiiimnmo !! Mróz !! Zmienianie obiektywów było totalnym wyzwaniem dla zmarzniętych rąk !! Skutkowało to częstym używaniem tylko jednego szkła. Policzki czerwone od mrozu przy ciągłym chodzeniu.
Plusy? Każdy wyjazd ma swój urok. Berlin nie powala na kolana, jak to powiedział Torin nie robisz tutaj „łał”. Łał zrobiliśmy na dworcu głównym. Tam było łał. Ale nie więcej. Po prostu bardzo fajne miasto i bardzo przyjazne. Można tutaj wrócić. Dozwiedzić to czego się nie zobaczyło.
I tak pewno będzie, wrócimy tam jeszcze. Może na jakiś kolejny koncert? 🙂
3 komentarze
Jaki koncert? Bombowiec rodzynkowy ^^
Fajny fototrip 😉 Się zaczytałem…
[…] na miejsce, Torin musiał zakupić nowy statyw, w miejsce tego który mu się rozsypał po “Berlin Crusade” a Wróbel musi znaleźć złączkę do statywu, która to się zapodziała po jej ostatnim wypadzie […]