Porto zleciało nam jakby to był raptem jeden dzień. Leniwie opuściliśmy to miasto i pojechaliśmy do naszej kolejnej noclegowni czyli Lizbony. Na podróży, stołowaniu się w dziwnych miejscach czy wyczekiwaniu końca deszczu zleciał nam cały dzień. Zaowocował on mega ilością zrobionych zdjęć .. sztuk 0 🙂
3 listopada obudziliśmy się w Lizbonie .. za oknem pada. Kilka dni wcześniej w dniu przylotu do Portugalii, pan z wypożyczalni samochodów na lotnisku w LIzbonie zapytał się nas, czy to nasza pierwsza wizyta w jego kraju. Kłamać nie wypada więc odpowiedzieliśmy, że tak i owszem oraz, że samochodem który nam wypożycza zamierzamy pojechać tu i tam i uwdzie.
W odpowiedzi dał mi małą karteczkę mówiąc, że skoro tak to musimy tam pojechać. Napisane tam było : „Sintra, Quinta da Regaleira”.
O ile w kierunku Sintry mieliśmy plan pojechać, no bo jak wiadomo tam w okolicy przecież Cabo da Roca i jak tu nie pojechać na „koniec świata”, tak już tajemnicza nazwa Quinta de.Coś (na początku nie mogliśmy zapamiętać tej nazwy) nic nam nie mówiła.
Decyzje zostały podjęte szybko. Lizbona = deszcz. W kierunku oceanu – nie wiadomo. Podobno słońce. Lizbone zostawiamy więc na następny dzień i jedziemy szukać słońca i .. „Kłinty” 😉
Uciekliśmy od deszczu 🙂 Coś dobrego nas spotkało.
Cabo da Roca jak to „Roka da Kabo” .. w słońcu prezentuje się .. słodkopierdnie? 🙂 Kapitalna miejscówka, jednak sielanka w tym miejscu w porównaniu z „gniewem oceanu”, którego doświadczyliśmy jakiś czas temu na Cabo de Sao Vicvente to pikuś. Ładnie, uroczo .. fajnie 🙂 Po prostu 🙂 Niech będzie .. byliśmy, zobaczyliśmy, jedziemy do Sintry.
To co na Sintrze oprócz kawałka miasta chcieliśmy zobaczyć to zamek Maurów – skubany robi wrażenie 🙂 Miejscówka naprawdę konkretna. Skubańcy nieźle to sobie wykombinowali. No a do tego Pałac Pena. Kolorystyczny koszmarek, tak nam się przynajmniej na początku zdawało, ponownie zrobił na nas wrażenie. Położenie a do tego wnętrze i ogólnie. Oh ..
No a na koniec .. Kłinta .. kłinta .. co to i gdzie to? I po co co? Sprawa honorowa niby .. powoli się ściemnia ale postanawiamy chociaż znaleźć to miejsce, żeby zobaczyć choćby z zewnątrz co to jest. Chwila błądzenia po mieście, gdzieś na bok odjechaliśmy .. coś jest.. wysoki mur, stoi jakiś domek, całkiem fajny. Do tego późno się robi. Zrobimy chociaż zdjęcie. Z zewnątrz. Zaglądamy przez płot, no ten dom całkiem całkiem. Wejściówka 6ojro za głowę .. hmmm .. przed chwilą oskubali nas z kilkunastu ojro na zamek i pałać. Została godzina na zwiedzanie .. a co tam ..
Wchodzimy chociaż na chwilę sprawdzić, czemu pan z wypożyczalni nam zapisał to miejsce … i … zaczynam żałować, że została nam tylko godzina. No żesz by to .. Zamek Maurów mega .. Pałac Pena – wypas .. Quinta da Regaleira – bajkowe miejsce 🙂
4 hektary hasania po kompleksie parkowym i pałacyku. Wszystko tutaj ma religijne i alchemiczne znaczenie. Właściciel tej rezydencji był masonem, otoczenie miało być przedstawieniem boskiego i ziemskiego porządku, obrazem kosmosu. Fantazyjne budowle, jaskinie, groty, rzeźby. A do tego Studnia Wtajemniczenia składająca się z dziewięciu segmentów, co nawiązuje do dantejskiego zejścia do piekieł.
No i ja się pytam dlaczego trafiliśmy tam na sam koniec z tak małą ilością czasu? W przewodnikach napisali bardzo mało o tym miejscu i niewiele widzieliśmy, że warto tam pójść. Trochę fart mieszany ze szczęściem głupiego. O wiele więcej dowiedzieliśmy się dopiero po powrocie do Polski. Szkoda. Miejscówka została zapisana na listę „powrotną”. Koniecznie trzeba tam wrócić. I podziękować koniecznie panu z wypożyczalni za wskazówki.
Dzień zleciał nam intensywnie. Szkoda. Jak zwykle. Późnym wieczorem wróciliśmy do Lizbony na nocleg. Jutro ostatni dzień zwiedzania i po cichu liczymy na to, że Lizbona odpuści nam na chwilę deszcz i pozwoli pospacerować po swoich uliczkach.
Kilka zdjęć z Cabo, Sintry, zamku, pałacu i Kłinty poniżej.
Leave a reply