Wakacje rozpoczęły się dwa dni temu patrząc oczywiście wstecz na lipiec. Wyjechaliśmy w piątek po pracy i na noc dotarliśmy gdzieś w okolice Berlina. Kolejny dzień to nuda na autostradzie. Tempomat i wziu. Do przejechania jakieś 850km. Wedle googla powinno to dać nam 8 godzin jazdy. Mając na uwadze ceny benzyny jakoś nam się nie śpieszyło więc i tempo spadło. Sielanka ekologiczna i powolna jazda. A bo to goni nas ktoś? 😉
Niemiecka „autobananarama” doprowadziła nas na wieczór do Zurychu. No i zwiedzanie dnia następnego. Nie ma wakacji bez deszczu 😉 Nie był to pierwszy ani ostatni deszcz tych wakacji jak się potem miało okazać. Co jakiś czas zraszacze dawały nam chwilę spokoju i można było przemykać między drzewami.
Miasto małe ale jakoś dzień nam zleciał. Kilka ładnych godzin udało nam się po Zurychu pospacerować a trochę chować przed kroplami deszczu. A samo miasto? Jak dla mnie fajne. Nie urywa zbyt wiele tu i uwdzie. Samo postrzeganie w strugach deszczu też jest lekko zakrzywione, więc biorę na to pewną poprawkę. Całokształt mi się jednak podobał. Chyba wychodzi moja słabość do miast położonych blisko wody. Szczególnie punktują u mnie miasta portowe lub te położone nad jeziorami. A jeziorko tu jest niczego sobie.
Gdyby jeszcze tak ten deszcz zastąpić słoneczkiem to byłoby całkiem sielankowo. A może wręcz przeciwnie? Moje wspomnienia związane z tym miastem byłby zbyt „tęczowe”? 😉
Leave a reply