Trochę to jednak inaczej jak dnia prawie nie ma. Odrobina światła, która pojawia się na 4 godziny to taki szybki świt i zmierzch w jednym. Owszem można powiedzieć, że jest widno .. ale co to za widno jak nie do końca widno, a aparat z ustawionym ISO100 odmawia współpracy a i przy 200tu nie jest lepiej 😉
Pierwsze kroki po okolicy stawiamy nieśmiało. Urządzamy się w naszym tymczasowym domku, ja zapoznaję się z kozą oraz uczę się jak dogrzać domek. Co jakiś ostrożnie wyglądamy za okno. Wyściubiamy nieśmiało nos za drzwi i robimy krótki spacer po Frovåg. Wieczorem przejedziemy się na chwilę do Stonglandseidet. Robimy też rekonesans po okolicy w poszukiwaniu „dobrych” miejsc na wypatrywanie zorzy.
W naszym mniemaniu dobrych .. rzeczywistość zweryfikuje później nasze miejscówki, które wcale nie były takie fajne jak nam się wydawało.
Nasza niewiedza o polowaniu na zołzę jest jak się potem okaże bardzo mała .. Tego dnia nic nie upolujemy 😉 Co najwyżej koparkę z przystani obok naszego domu 😉
Wiedza tajemna jak polować na zorzę zostanie nam przekazana przez „lokalsa” o imieniu Hugo. Zacny człowiek. W zasadzie gdyby nie on to przez cały nasz pobyt we Frovåg nie zobaczylibyśmy grama światełka północy.
Nauki czas zacząć 😉
Tymczasem mała galeria dostępna po kliknięciu na zdjęcie poniżej.
Leave a reply